do xyz do notatnika do tekstów do rpg
HALUCYNACJE W OGRODZIE
Do grona najstarszych tematów mitów i pretekstów literackich należy motyw oświecenia, zrozumienia rzeczy, jasności umysłu - prawdy, która w nich się odsłania. W dawnych opowieściach może być ona odkryta nagle, w formie objawienia, ale może też powoli ukazywać swoją istotę w procesie rozumowania. Obie wersje są rafinacją przemyśleń ludów każdej z krain. Nawet jeśli zetknąć się z którąś z nich poprzez pisarzy, ich imiona to tylko kolejne etykiety dla mrówczej pracy pokoleń. Im bardziej na stronach książki autor zbliża się do odsłonięcia rzeczy, tym bardziej zanika znaczenie jego indywidualnych przeżyć, przez których ekspozycję przebiega zazwyczaj droga lektury. Zdarza się to na stronach Lasów i ludzi Ernsta Wiecherta. Idąc z biegiem słów, czytelnik ma okazję remigrować w głąb siebie, zachęcany do wydobywania tego, co w nim przeżyte i do wyciągania niby własnych konkluzji. Utrzymanie w czytającym tego wrażenia wymaga od pisarza dyscypliny. Koherencja między autorem, a czytelnikiem, zazwyczaj bierze się ze wspólnego tonu emocjonalnego. Jeśli gdzieś padnie niewłaściwe słowo lub użyte zostanie wątpliwe skojarzenie, czytelnik zostaje sam, na innej stronie, wśród innych myśli, niż chciał autor. Musi na własną rękę rozważać znaczenia wyrazów, które wytrąciły z poczucia wspólnoty.
*****
"Patrzyłem w dal, ku skrajowi otaczających mnie lasów. Niby z jakiejś czaszy sączyły się we mnie minione lata, gorycz i słodkość dziecięcego życia. Nagle zdało mi się, że dotknęła mnie dłoń pokoleń napominających, iż nieśmiertelność tkwi w łańcuchu, a nie w poszczególnych ogniwach."
To co się "zdaje" i co przyjmuje formę pojęcia, bywa dalekie od tego, czym jest pierwotne wrażenie. Tajemniczy jest również proces wiodący od jednego do drugiego. W powyższym cytacie dotyk "dłoni pokoleń", napominającej o korowodzie nieśmiertelności, wziął się z widoku skraju lasu i wsłuchania się w samego siebie, wystawienia na poruszenie emocjonalne. Można powiedzieć, że odległe ruchy ciał niebieskich, dzięki którym widać brzeg lasu, że rezonowanie fal akustycznych w przestrzeni, dzięki którym słychać nieprzerwany szum drzew, i wewnętrzne odciski doświadczeń produkują wspólnie majaki, treść mowy i pisarskich zajęć. Gdy poddać słowa analizie, ich sens z biegiem zdań rozpływa się jak rzeka, która nie płynie jednym korytem. Tę nieśmiertelność, którą Wiechert dostrzegał w łańcuchu pokoleń, można próbować znaleźć w uporczywej cykliczności wschodów i zachodów słońca. Czytelnik już nigdy nie dowie się, z których miejsc oglądał je Wiechert, ale nawet jeśli nie był nigdy w Krzyżach, to tam, gdzie ich doświadczał, spektakl musiał wyglądać podobnie.
Tutaj, w czasie zimowego przesilenia, gdy gwiazdę słoneczną obserwować z Bobrowej, najpierw rozchyla wierzchołki zamordejskich sosen, potem sunie nisko nad Drapaczem w stronę Karwicy, aż wreszcie zachodzi z nagła za ścianą lasu. W równonoc jej wzejście trzeba obserwować z Krzyżackiego Rogu. To tam widać, jak rzuca pierwsze promienie na korony drzew przeciwległego brzegu jeziora. Kto o tej porze roku czekałby wschodu na Bobrowej, temu gwiazda wynurzy się nagle z innego kierunku, niż zimą. Zrobi to na długo po tym, gdy zaczął się dzień. Wyłoni się spóźniona zza drzew, by rozpędzić komary i spić poranną wilgoć z trawy. Wraz z miarowym przybliżaniem się letniego przesilenia, ten sam los, co Bobrową, spotyka również Krzyżacki Róg. Gwiazda rozpoczyna wędrówkę coraz bardziej na północy. Z biegiem dni lepiej oglądać ją z pomostu w Krzyżach lub z Prania, ze wzniesienia w pobliżu zmarłego dębu lub z Zielonej. Dla złotej lawy, przemieszczającej się po nieboskłonie, gatunek ludzki jest nietrwałym kompostem na jednej z planet. Przesuwanie się miejsca wschodu i zachodu gwiazdy - z południa na północ i z powrotem, w miarę zmiany pór roku - również będzie miało swój koniec. Śmierć gwiazdy stanie się elementem innych rytmów. Obserwator, zderzony z brakiem trwałości rzeczy trwalszej, niż pokolenia, którym chciał nadać miano nieśmiertelnych, może ponownie zadrżeć, czując dłoń pustki i nadając jej fantazyjne nazwy. Odsunie prawdę, że nic nie ma znaczenia. Wycofa się w zbiorową fantazję w ogrodzie. Historię i tradycję nazwie nieśmiertelnymi. Ucieknie w imiona i nazwy rzeczy, uchwyci się ich znaczenia. Będzie wolał znaleźć się nad znanym sobie jeziorem Nidzkim, w Karwicy, nad Wesołkiem, w Krzyżach i Nidzie, na Zielonej lub na Bobrowej.
Ale to tylko bezimienne słońce, które wznosi się ponad bezimienny las, co dzień daje kolejną szansę rozpoznać we wszystkim element nierealności. U Wiecherta najbliżej wyraziło ją zdanie o słodkości dziecięcego życia, które "sączyło się, jakby z czaszy". Gdy złudzenie rozwiewa się, uchodzą z pamięci nawet głosy i obrazy dzieciństwa. Ostatnia kropla to coś jak wspomnienie głosu matki, wołającej z okna. Potem czasza jest już pusta. W ten sposób odsłania się w obserwatorze wiedza, że nawet to, co było najgłębiej, okazuje się niczym. I wtedy ucieka on w halucynację konkluzji, w której może dać czemuś z tego ocaleć w formie wyśnionej nieśmiertelności.