do xyz do notatnika do tekstów do rpg
DZIENNIK OLSZTYŃSKI 1989-1993, Kazimierz Brakoniecki
1 czerwca 2024
Kupiłem dzisiaj Dziennik olsztyński 1989-1993 Kazimierza Brakonieckiego. Jest w jego wnętrzu trochę plotek, trochę wrażeń przyrodniczych, trochę różnych obserwacji. Komentarze literackie, bo autor jest poetą; komentarze polityczne, bo czas był przełomowy. Poza tym są też sprawy prywatne, głównie rodzinne, ale także te związane ze środowiskiem artystów, nie tylko olsztyńskim, tego czasu. Przede wszystkim jednak dziennik ten jest dokumentem historycznym, którego treść splata się już z moim życiem, gdzieś indziej w tym czasie toczonym. Nic z tego, co pisze Brakoniecki, nie miało dla mnie znaczenia, bo pochłonięty byłem własnym dzieciństwem. I nagle znajduję w księgarni tekst, który umożliwia ponowne zerknięcie w tamten czas, tyle że wzrokiem, który bym miał dzisiejszym sobą. Przekartkowałem go i wyniosłem z księgarni właśnie z tego powodu.
Dziennik jest rozwlekły. Zapisy są prowadzone niemal co dzień i zwykle mają długość jednej lub nawet kilku stron. Prawdopodobnie był prowadzony w ten sposób dla wyrobienia dyscypliny pisarskiej. Trudno znaleźć inny powód, dla którego ktoś starałby się być tak wylewnym. Jest to rzeka zwykłych zdarzeń życia, wielka masa słownej wody, która płynie powolnym nurtem, demaskując z każdym kolejnym wynurzeniem błahość słowa i codzienności. Płyną też na niej - oprócz autora - zdarzenia historyczne, a ich obserwacja i bieżące komentarze są znaczącym elementem tekstu. Informacja o pogodzie podczas wycieczki rowerowej, gdy kończy się komunizm. Wrażenia z opieki nad dzieckiem. Zaskoczenie z powodu upadku imperium. Może ktoś się tego spodziewał, ale nie w takiej formie, nie tak szybko. Podekscytowanie, nadzieja, wspomnienia dzieciństwa i spraw rodzinnych, gdy imperium wali się na oczach, a jeszcze poprzedniego dnia tu było. Gdy to wszystko się działo, byłem młodym czytelnikiem powieści Nienackiego, Makuszyńskiego, Tomaszewskiej, Szklarskich, Bahdaja i wielu innych. Za parę lat zacznę kupować gry wydawnictw Encore i Dragon, a w 1994 zacznę grać w rpg. Dzieciństwo działo się gdzie indziej, poza wymiarem historycznym. Tymczasem zachodziły wtedy wielkie wydarzenia, którymi ani trochę się nie trwożyłem, ani też nie wzbudzały żadnej radości. Kilka fragmentów Brakonieckiego o czasie 1989, który ja z kolei zapamiętałem w ten sposób, że kleiłem wtedy Labirynt Śmierci:
Olsztyn, 2 VIII, środa
Całe dnie upływają pod fascynującym dyktandem wydarzeń politycznych, rozpoczętych przegranymi przez koalicję rządzącą z PZPR na czele wyborami do sejmu i senatu (z 4 czerwca): Solidarność i opozycja demokratyczna zdobyła 92 miejsca w senacie na 100 oraz 161 mandatów poselskich w sejmie na 161 przeznaczonych dla opozycji i kandydatów bezpartyjnych. Nikt z członków władzy i jej reprezentantów nie został wybrany z listy krajowej (wcześniej ustalono, że wszyscy "reżimowi" powinni mieć zapewnione 299 miejsc). (...) Częściowo demokratycznie wybrany parlament wybrał na prezydenta jednym zwycięskim głosem byłego wodza PRL, generała i I sekretarza Wojciecha Jaruzelskiego, komunistycznego Pinocheta z 1981. Na premiera desygnowano gen. MSW Czesława Kiszczaka. PZPR na nowego I sekretarza wybrała ośmieszonego w sejmie tow. Mieczysława Rakowskiego. (...)
16 VIII, środa, upały
Elokwentny i cyniczny gen. Kiszczak zrezygnował, bo nikt za nim nie poszedł! Trwają pertraktacje pomiędzy Jaruzelskim, episkopatem a Wałęsą, co i kto nastąpi po Kiszczaku. A wiec nikt z PZPR-u! Rosjanie nie maja nic przeciwko. Na pewno interesuje ich pozostanie Polski w Układzie Warszawskim i akceptacja przez nowy rząd koalicyjny obecności wojsk radzieckich w kraju. Emocje siegają szczytu, ale tak szybko zachodzą zmiany, że nie mają porównania z niczym, co jeszcze pół roku temu wydarzyło się w siermiężnej i smutnej ojczyźnie. Adam Michnik miał rację, pisząc śmiało kilka tygodni temu: Wasz prezydent, nasz premier. (...)
20 VIII, niedziela, upalnie
Kolejne historyczne dni: Tadeusz Mazowiecki z demokratycznej opozycji desygnowany na premiera! Pierwszy premier - i najpewniej rząd - niekomunistyczny w krajach Europy Wschodniej! Patrzymy z żoną w telewizor i śmiejemy się radośnie do siebie i do naszego życia. (...)
23 IX, sobota, bezchmurnie
W nocy program telewizyjny Wolne słowo, w którym wolna dyskusja o polskiej lewicy. Debata dobrze odzwiercierliła kiepski i rozbity stan tzw. lewicy: obok reformatorów z PZPR (tych większość), ze słusznymi, acz mocno spóźnionymi poglądami socjaldemokratycznymi, pojawili się reprezentanci młodej lewicy nieortodoksyjnej (marksizm - tak, leninizm - nie), syndykalistyczno-anarchistycznej (klasa robotnicza, jej samorząd jako cel zmian), anarchistyczno-rewolucjonistcznej (strajk powszechny, całkowite odebranie władzy komunistom). Zaprezentował się ponadto lewicowiec katolicki, podpierający swoje stanowisko (...) encyklikami Jana Pawła II. Pod koniec programu wściekł się i zawołał do mikrofonu, że jedyną szansę dla Polski widzi w przemyśle kosmicznym. W kilkanaście minut po rozpoczęciu programu inny lewak zawył i dostał padaczki. Jeden z syndykalistów grzmiał, że robotnik i tak weźmie przyszłość w swoje ręce bez względu na ustalenia władzy (...) Sprytna kamera pod koniec programu wyłapała spokojnie śpiącego widza. (...)
7 X, sobota
(...) myślę sobie, że podobnie jak niemiecki hitleryzm (popierany przez tutejsze społeczeństwo gorąco), który na tej ziemi dążył do zniwelowania odmienności lokalnych i narodowościowych (warmińskich, mazurskich, polskich) czy religijnych, tak i komunizm lat powojennych starał się zacierać różnice językowe, religijne, narodowościowe, by stworzyć jednolitą masę społeczną poddaną indoktrynacji państwowej i ideologicznej. Polskojęzyczna ludność autochtoniczna, czyli warstwa chłopska, skazana była na zagładę z powodu swojej niższości cywilizacyjnej bez względu na to, kto chciał ją wciagnąć w młyny przemysłowo-nacjonalistycznej cywilizacji (niemieckiej czy polskiej).
29 X, niedziela
Wczoraj zaproszona do telewizyjnych Wiadomości aktorka Joanna Szczepkowska powiedziała, że 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm. Genialna prostota tego zdania, ujmujący głos i uroda aktorki dopełniły wyrok!
7 XI, wtorek
Z żoną jesteśmy zaskoczeni obchodami rewolucji bolszewickiej w Polsce. W telewizji koncert z filharmonii narodowej z prezydentem, premierem, ministrami, a dzisiaj uroczyste przyjęcie w ambasadzie radzieckiej (obecna cała wierchuszka: od premiera Mazowieckiego po rabina i kabareciarza Pietrzaka...). Wiem, że to kompromis, że wojska radzieckie stacjonują w Polsce, PZPR działa, ale to chyba przesada. Drażni nas to potwornie. W osiedlowej szkole podstawowej też odbyła się akademia ku czci rewolucji, znalazł się chętny na obchody: nauczyciel rosyjskiego.
NRD masowo opuszczają jej obywatele, pomimo pojednawczych zapewnień partyjno-rządowego kierownictwa. Początek tego exodusu to połowa września: przez Polskę do Węgier, aby dostać się przez wolną tam granicę do Austrii. Zaczyna się coś ruszać także w Czechosłowacji. To chyba początek rozpadu imperium!
16 XI, wtorek, przymrozek
Przyspieszenie! Po prostu jesteśmy świadkami historycznych zmian! Teraz w NRD, ale i w Czechosłowacji. Wali się system! Taki potężny, że aż strach! W Bułgarii rezygnuje I sekretarz partii komunistycznej. Tylko w nieszczęsnej Rumunii satrapa pozostaje u władzy. Wali się mur w NRD, ludzie wiwatują, kanclerz Kohl w Polsce, Wałęsa przemawia w amerykańskim Kongresie (We the people!) i to dobrze przemawia (wiwaty!). To nasz robotniczy Kościuszko. Ludowy polsko-amerykański Kopciuszek-Kościuszek. Rewolucyjne i kompletnie nieprzewidywalne zmiany, a w moim życiu codziennym stara rutyna. Zatłoczonym autobusem rano do pracy i z pracy po siedmiu-ośmiu godzinach, rodzina, próby pisania, czytanie, no i nieustanne baczenie na kolejne wiadomości z Europy Wschodniej, które bulwersują i cieszą. Jakie to niezwykłe uczucie: doczekać upadku "żelaznej kurtyny"! (...)
23 XI, czwartek, przyszła zima
(...) obserwuję w Olsztynie powstawanie nowo-starych układów pomiędzy niektórymi działaczami Solidarności reprezentującymi środowisko kulturalno-społeczne a lokalnymi prominentami, co jest objawem słynnego olsztyńskiego kompromisu, który zawsze prowadził do serwilizmu, hipokryzji i bylejakości. Swój wraca do swego, do dawnych przywilejów (dziennikarz do układów prasowo-koleżeńskich, działacz na stanowiska, literat do urzędnika kultury itp.). Skoro wszystko jest prowizoryczne, niejasne, przejściowe, lepiej zawczasu zadbać o konkretne sprawy (posada, prestiż, wpływy) (...) W naszym mieście jedynym uczciwym człowiekiem jest prokurator, ale i on świnia - chyba Gogol to napisał. Tak więc i ja, outsider unikający zgorszenia, też jestem świnią, może o nieco czystszym pysku niż reszta watahy: brudne i czyszczące się na siłę teraz stado funkcyjnych pismaków, oratorów, pędzlarzy.
25 XI, sobota, mroźnie, słonecznie, dużo śniegu
Premier Mazowiecki był po raz pierwszy w Moskwie i spotkał się z Michaiłem Gorbaczowem. Nic dziwnego, ponieważ Polska nadal należy do Układu Warszawskiego, Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, stacjonują u nas wojska radzieckie z bronią atomową. Polski katolik-antykomunista, ale polityk pragmatyczny, spotkał się z reformistycznym i pragmatycznym sowieckim komunistą. (...) Pierwsza oficjalna wizyta polskiej delegacji w Katyniu. (...)
20 XII, środa, ciepło
Potworne wiadomości z Rumunii o masakrach w nadgranicznych miastach (w Timisoarze), podobno kilka tysięcy zabitych, walki uliczne. Wyzwolenie nieszczęsnego narodu rumuńskiego nadejdzie, ale kosztem straszliwych i najwyższych w Europie Środkowo-Wschodniej ofiar. Ludobójca Ceausescu sam nie odejdzie od władzy. Walczyć będzie do końca i bez litości ze społeczeństwem (...)
27 XII, środa
Rumuński dyktator wraz z żoną zostali w poniedziałek, po krótkim przesłuchaniu, rozstrzelani. Właściwie te dni pozostają pod wrażeniem sfilmowanego procesu (...)
24 czerwca 2024
Powracam do dnia, w którym kupiłem zapiski Brakonieckiego. Było gorąco. Wracałem na piechotę z księgarni Awangarda do mostu na Łynie, poprzez który wchodzi się w las prowadzący do mojego nowego domu. Spotkałem na leśnej ścieżce starszego człowieka, który kiwnął do mnie głową i odezwał się na zaczepkę rozmowy. Mniej więcej wiedziałem, w którą stronę iść, ale postanowiłem zapytać, bo zdawał się dobrze orientować pośród leśnych ścieżek. Zaczęliśmy rozmowę - najpierw o lesie, potem o jeziorach wokół Olsztyna, potem o zmianach, jakim poddawane jest miasto. Tomek, tak się przedstawił, miał 82 lata. Nie wyglądał na ten wiek. Był szczupły, dziarski i silny. Nie dostrzegłem w nim ani jednej przypadłości, czy to fizycznej, czy innej, na którą zapadają ludzie w jego wieku. Krok miał pewny i szybki. Pochylał przy tym nieznacznie głowę do przodu, jakby skupiony na marszu lub czymś zamyślony. Powiedział, że pochodzi z Litwy, z okolic Wilna, ale niewiele szczegółów stamtąd pamięta. Drewniane gospodarstwo, wysoka trawa, emaliowane, niebieskie wiaderko, w którym była woda do mycia rąk. Przyjechał z rodzicami do Olsztyna podczas przesiedleń i zostali tu przypadkiem, gdyż przydział mieli do Poznania. Podczas postoju pociągu na dworcu w Olsztynie jego ojciec natknął się na paru wileńskich znajomych, którzy namówili go, by wysiadał, bo złapali tu pracę na kolei. Mogą i jemu ją załatwić, a także zorganizować mieszkanie. Ojciec Tomka musiał podjąć szybką decyzję. Był to raczej impuls, bo wszystko to działo się w hałaśliwym tłumie, wśród gwizdów konduktora, pisku pociągowych kół oraz nawoływań różnych ludzi wsiadających i wysiadających z pociagów. Wysiedli. Tomek miał wtedy kilka lat. Nie powiedział, kiedy dokładnie wywieziono ich z Litwy, ale zapewne był to 1945 lub 1946 rok. Był zatem chłopczykiem mającym 3, może 4 lata. To by się zgadzało z jego wyblakłymi, wileńskimi wspomnieniami, które w opowieści bardziej przypominały opis zdjęć niż wydarzeń.
Olsztyn był w tym czasie wyludniony. Po wysiedlonych Niemcach pozostały puste dzielnice obszarów mieszkalnych i kamienic, do których sprowadzano tysiącami polskich osadników wysiedlanych z kresów wschodnich. Wikipedia podaje, że ludność miasta w 1920 liczyła 50 tysięcy mieszkańców, w 1945/1946, po wysiedleniach - 23 tysiące, w 1950 już 45 tysięcy, a w latach 70 przekroczyła 100 tysięcy. Tomek opowiadał, że jeszcze w latach 50 chodził z kolegami kąpać się w Łynie. Rzeka była ciągle czysta. Ale miasto rozrastało się, nowe osiedla pochłaniały wioski, ścieki wylewano do rzeki. Końcem raju nie był rozrost miasta sam w sobie, lecz budowa dużego zakładu produkującego opony samochodowe. Gdy się dokonywała, a było to w latach 60, już nikt w Łynie się nie kąpał. Tomek poznał tu swoją żonę i spędził w Olsztynie całe życie. Pochował ją na początku bieżącego roku. Ma tu jakąś rodzinę, w trakcie naszej przechadzki zadzwonił do niego syn. Gdy pytałem go, czym się zajmował, odpowiedział, że jest chłopem. Pracował ciężko fizycznie na roli. Jego dłonie były zgrabiałe. Świetnie znał się na glebie i roślinach. Dało się poznać, że nie była to wiedza z książek o rolnictwie. Była to mądrość doświadczenia, mądrość przekazywana rodzinnie. W tej wiedzy nie ma wahania i wątpliwości. Jest pewność używanych pojęć, które doskonale przylegają do znaczenia.
Kiedy mijaliśmy wielkie posesje wybudowane na skarpach nad jeziorem lub w zacisznych miejscach lasu, powiadał, że jeszcze żaden z tych nowobogackich nie zdążył dorobić się tyle, co ci, którzy robili przekręty na wyprzedażach państwowego mienia w czasie upadku komuny. Zapytałem go o tamten czas, o lata 80-89, stan wojenny, Jaruzelskiego itd. "To były moje najlepsze lata", odpowiedział, "Ale to był też najgorszy czas. Ludzie sobie nie ufali. Nie to co teraz. Wszyscy byli dla siebie nawzajem wrogami. Nie można było nikomu wierzyć." Czytywał "Kulturę" Giedroycia i robi to jeszcze do dziś, bo ma w domu mnóstwo numerów i lubi po nie sięgać. Mówił, że nie przepada za tradycyjną literaturą. Najbardziej podobają mu się dzienniki i wspomnienia. Wyjąłem z siatki "Dziennik olsztyński" Brakonieckiego, który właśnie niosłem z księgarni. "Brakonieckim sprzedawałem towary z roli, znałem jego ojca", odpowiedział. Zaproponowałem, by wziął sobie ten dziennik, ale odmówił. Rozmawialiśmy jeszcze o różnych innych rzeczach. Odprowadził mnie 10 kilometrów lasem aż pod sam dom. Znacznie wydłużyliśmy drogę, bo pokazywał mi ścieżki oraz zaprowadził nad ukryte w lesie jezioro, zwane Podkówką. Gdy byliśmy pod moim domem, nie przyjął zaproszenia na herbatę. Uścisnął mi mocno rękę na pożegnanie i poszedł na autobus.
26 czerwca 2024
W jakiś sposób Tomek kojarzy mi się z wierszem, który niedawno przypadkiem przeczytałem. Może akurat myślałem o tym wierszu, gdy go spotkałem, a może to coś innego.
Zbliżenie, Karol PłatekScenerię wyobraźmy sobie uroczą,
ale i odrobinę surową. O, na przykład
nadmorska miejscowość poza sezonem.
Szeroka plaża, wzmożony, spieniony
szum, wszystkie smażalnie ryb nieczynne.
W lipcu prawie kurort, w grudniu prawie
dziura. A jest grudzień.
To jeden z tych wierszy, w których
jest jakaś osoba i ta osoba ma bogate życie
tzw. wewnętrzne. Wszystko dzieje się
w środku, z tym że my tam nie zajrzymy.
Możemy jedynie przystać polubownie
na wizualny kompromis. Na zbliżenie,
które obarczymy przymusem treści.
Zapamiętajmy więc:
brzydką czerwień zimowych dłoni.