Bajka o Drzazdze

I Saari II Ocean III Lub-War-Gar
appendix


Na wyspie Saari żył sobie półork zwany Drzazgą. Jak każdego półorka, jego również wyróżniały okrągła głowa, przygarbiona sylwetka oraz dwa grube kły, wystające zza dolnej wargi. Mieszkał Drzazga z matką, ojcem i psem. Poza tym psem nie miał przyjaciół. Był od urodzenia kulawy, bo prawa noga urosła mu krótsza od lewej. Bardzo się także jąkał i mamrotał. Oddaliło go to od rówieśników. Gdy rozwoził z ojcem drzazgi na opał do wiosek położonych na stokach Saari, dzieci wyśmiewały się z niego i wytykały palcami. Bawiły się, przedrzeźniając jego podrygi i mowę. Ojciec małego Drzazgi, choć bardzo go kochał, nie zwracał na to uwagi. Na smutek syna machał ręką, że to głupota i żeby Drzazga się nie przejmował. Mały półork wolał więc samotne spacery z psem, niż przyjaźnie z dziećmi z wiosek. Pies został jego przyjacielem i obaj upodobnili się do siebie.

Gdy skończył 16 lat, najpierw zmarł jego ojciec, potem matka, a potem pies. Pochował ich i został sam na małym gospodarstwie, w którego skład wchodziły niewielka chatynka i drewutnia. Nie miał żadnego pojęcia, jaki to świat był za czterema wzgórzami, które zwędrował wielokrotnie w podróżach z psem. Dalej nigdy się nie zapuszczali, a Drzazdze wystarczały te wierchy, na których przesiadywał. Patrzył z nich w odległe kierunki i tyle wiedział o świecie, co zobaczył z wierchów oczami. Ocean rozciąga się na południu, na północy stoją kamieniste szczyty, a na wschodzie i zachodzie opadają zalesione stoki.

Pewnego dnia, gdy wypłakał już wszystkie łzy za matką, ojcem i psem, postanowił poznać, co znajduje się za wierchami. Wyszedł na piąty wierch i schodził zeń w stronę wybrzeża, aż nagle dostrzegł samotną chatkę. Gdyby to była wieś, to by skręcił w inną ścieżkę, żeby nie spotkać nikogo z rówieśników i nie zostać obrzuconym szyszkami. Ale to był tylko jeden drewniany domek, więc zainteresowało go, kto tam mieszka. Pomyślał, że na innych wierchach też może żyją tacy jak on, co rozwożą z ojcem drzazgi i nie mają przyjaciół.

Przed wejściem do domu siedział dorosły mężczyzna. Był dwa razy większy od Drzazgi, a jego doskonała sylwetka powiększała go wobec półorka trzeci raz. Drzazga poczuł się jeszcze bardziej kulawy, ale zdobył się na odwagę i wyjąkał:

"Je-je-jestem Drzazga. U-u-umarli mi ro-ro-rodzice i nie mam co robić na ty-ty-tym świecie. Idę w da-da-dal, a ty jesteś pierwszym na-na-napotkanym. Co mi o-o-opowiesz o tym wszystkim?"

Oczy mężczyzny spochmurniały na widok półorka. Mgła w nich się skłębiła, jakby coś trudnego rozważał. Wreszcie odpowiedział:

"Pójdę z tobą."

I dalej ruszyli we dwóch, a Drzazdze raźniej się zrobiło przy silnym wojowniku. Zwał się Iwan i był więcej niż dwa razy starszy od półorka, więc Drzazgę ciekawiło, co jeszcze wiedział o świecie. Nie dzielił się tym jednak, bo tylko szli i niewiele rozmawiali. Gdy Drzazga starał się coś wyjąkać, Iwan pozostawał zamyślony i nie zwracał na niego uwagi. Półork w końcu stał sie podobnie milkliwy i czekał, aż Iwan sam powiem coś mądrego. I tak w milczeniu szli, a Drzazga często łapał tchu i nadganiał za szybkim krokiem wojownika. Kuśtykał raz po lewicy, raz po prawicy Iwana, od czasu do czasu niknąc za nim w tyle jak za dębem.

U wybrzeża wyspy na drodze ich stanęła wieś znacznie większa niż te, które pamiętał Drzazga. Nie zwracano w niej uwagi na jego koślawy chód. Młody półork dowiedział się jednak szybko, że to nie dlatego, iż ludzie byli tu bardziej uprzejmi. Przeciwnie, nie chcieli Drzazgi i jego towarzysza nakarmić i napoić, co na wierchach byłoby nie do pomyślenia. Nawet najbardziej szydzący z Drzazgi zawsze by go poratowali, gdyby o coś poprosił. Lecz tutaj, na wybrzeżu, pomagano sobie tylko za zapłatą monetami. A tych obaj nie mieli. Na propozycję wymiany wiązki drzazg na obiad, przepędzono Drzazgę jak muchę.

"Musimy zarobić", powiedział Iwan i wkrótce zaczęli zatrudniać się do prac. Brali niebezpieczne, bo przy Iwanie każde niebezpieczeństwo trzykrotnie malało. Bronili bydła w zagrodach przed bestiami, bronili wiosek przed napadami i bronili kupców przed złodziejami. Żył jednak na wyspie jeden taki kupiec, co porywał wieśniaków do pracy w kamieniołomach. Z ich niewolnej mordęgi miał kruszec, a z kruszcu brał swoje bogactwo. Drzazga z Iwanem postanowilii zrobić mu na złość i uwolnić wieśniaków. Udali się w góry, wysoko w dzikie kotliny, gdzie w połowie drogi trzeba było zostawić konie, bo szlak stał się tak niebezpieczny. Znaleźli tam wysoko kamieniołom i przyglądali mu się z odległości. Był jak więzienie, otoczony drewnianą palisadą i wartowniami. Iwan wkradł się do środka w chwili nieuwagi strażników, a Drzazga został sam z innymi zadaniami. Obserwował kamieniołom i pilnował drogi powrotnej do obozu i koni. Lecz Iwan nie wracał dzień i noc. W tym czasie nad głową półorka zaczęły latać harpie - w połowie drapieżne ptaki, w połowie złośliwe kobiety, o oczach czerwonych i zimnych. Drzazga nie mógł im stawić czoła, gdyż zostałby dostrzeżony z wartowni. Gdy tak kołowały, rzucił im zapas prowiantu, by smakołykami odciągnąć uwagę od siebie. Trzy harpie wylądowały niedaleko sakwy z jedzeniem i patrzyły nieufnie na Drzazgę. Były o głowę niższe od niego, twarze miały wstrętne i brzydkie, a odsłonięte piersi nabiegłe niebieskimi żyłkami, co splatały się w chropowatych sutkach. Poruszały się podskakując na ptasich stopach zakończonych krzywymi szponami. Drzazga udawał, że obserwuje kamieniołom i nie ma nic przeciwko ich towarzystwu. Harpie zaczęły więc sznupać w podrzuconym worku i wybierać z niego mięsne kęsy, po czym wzbijały się w górę, radośnie piszcząc. Pisk ten niósł się echem wśród szczytów i przerażał Drzazgę, lecz dzięki niemu żaden ze strażników nie zwrócił na niego uwagi. Półork dumał, czy Iwan jest w kłopocie, czy może daje sobie radę, czy może trzeba mu pomóc? Ale jak? Lecz wkrótce, pokonawszy straże i uwolniwszy chłopów, wielki wojownik wrócił w ich towarzystwie. Nasycone harpie odleciały na szczyty, a oni zyskali przyjaciół oraz sowitą zapłatę od właściciela, z którego majątku porwano chłopów do gorszej niewoli.

Po tych zleceniach Iwan i Drzazga stali się znani w osadach nabrzeża. Obaj upodabnili się do tubylców i coraz mniej ich dziwiły przebrzydłe sknerstwo i samolubstwo. Drzazga zamówił sobie pancerz kolczasty, bo chciał wyglądać jak rycerz i być zauważany w rozmowach. Od marynarzy, których można było spotkać w osadach wybrzeża, wiele nowego usłyszał o świecie. Dowiedział się z opowieści, że jego ojciec przybył tu jako dorosły ork. Nie mówił Drzazdze, że pochodził z daleka, więc nagle zaczął na nowo stawać mu przed oczami jak żywy. We wspomnieniu Drzazgi ojciec niósł wiązkę chrustu i nawoływał go głosem miękkim i przyjaznym. Drzazga kuśtykał za nim szybciej, bo już tracił go z oczu, a wieczorami słuchał bajek. Wynikało z nich zawsze, że najważniejsze w życiu, to w nic się nie dać wkręcić i niczym się nie przejmować, a o przyjaciół dbać. Lecz teraz okazało się, że ojciec półorka przybył na Saari, gdyż złamał jakieś ważne prawo i musiał uciekać przed karą. Zamieszkał z jedną z kobiet, której uroda nikogo nie zainteresowała, dopiero wyrzutka z innej części świata. I wkrótce narodził się Drzazga. Poza tym dowiedział się jeszcze półork, że wysp takich jak Saari jest na świecie bez liku. Wszystkie rozrzucono po oceanie jak gwiazdy na niebie i tylko jeden Wszechwładca potrafi je zliczyć, bo on nimi wszystkimi włada. Nawet Saari należy do niego, choć rzadko o niej myśli.

Poznał też Drzazga przemądrzałego ucznia czarownika, co wiele sekretów znał od swojego mistrza. Był kilka lat starszy od Drzazgi, zadzierał nosa i chwalił się przed półorkiem, że więcej wie o świecie od niego. Szukał tych, co pójdą na wyprawę po złoto i oddadzą mu większą połowę skarbu, bo on jest ważniejszy. Pokaże wówczas palcem na mapie, gdzie jest ten skarb ukryty. Już Drzazga chciał zgodę wyjąkać, gdy Iwan magikowi powiedział:

"Idziesz z nami. Dzielimy po równo."

Nie była to długa dyskusja, wszyscy się szybko zgodzili. Wkrótce ruszyła wyprawa w bezludne doliny i szczyty. Gdy w stokach północy znaleźli jamę w skalistej ziemi, wskazał ją magik paluchem: "To tutaj". Schodzili w jej głąb za dnia, przed nocą wychodzili. Na powietrzu oddech brali od pajęczyn i ciemnych tuneli, by potem znowu w nie zejść i uparcie szukać bogactwa. Aż wreszcie w głębokich tunelach odkryli pałac podziemny, dawnych władców zapomnianą siedzibę. Tam skarby liczne leżały w komnatach. W świetle pochodni oglądał Drzazga ścienne płaskorzeźby, na kolumnach wzory, na posadzce malowidła wielkiej przeszłości ludu, co pałac zbudował. Rzeźby przedstawiały jaszczuroludzi potężnych, o skórze pokrytej łuskami i długim ogonie co tarcze trzyma. Boska musiała być władza tych istot, co wyspą dawniej władały. Magik nazwał ich reptilionami, lecz skoro wykuli w górach pałac, a na ścianach przedstawili tyle obrazów swego panowania, Drzazga zrozumiał, że to byli bogowie.

"Zo-zo-zostawmy te skarby, bo-bo-bo do bo-bo-bogów na-na-należą", zwrócił uwagę towarzyszom i opróżnił swe sakwy z tego, co miał już zrabowane.

Iwan spojrzał w stronę półorka dopiero gdy skończył napychać sakwy. Przez chwilę milczał, jakby coś kalkulował, aż wreszcie powiedział: "podaj tę sakwę". Wnet zaczął napychać jeszcze więcej skarbu do rabunku. I Drzazga wtedy zrozumiał, że nie powstrzyma łupiestwa. Przebrzydła chciwość jak kupców ich opętała. Lecz klątwa ich dotknie za kradzież, będzie jak inni zgubiony, gdy nadejdą mściciele bogów. Pojął też półork w podziemiach, gdy złoto donośnie dzwoniło, że nie ma na świecie nikogo, kto byłby jak pies i rodzice. Od czasu gdy zmarli, nikt nie wysłuchał Drzazgi do ostatniego wyjąkanego słowa. I chociaż rycerską zbroję i hełm z kolcem zakładał, nikt nie przejmował się usłyszanymi słowami. Jedynie monet brzęk, gdy sakwa nie była pusta, przysparzał wszędzie przyjaciół. Posmutniał tam w ciemnej komnacie i począł rozmyślać o harpiach. Zobaczył je kilka dni wcześniej, gdy w góry skaliste wchodzili. Mięso wołowe rzucił im z wozu i patrzył za siebie, jak kołowały nad rarytasem. Czekały, aż wóz się oddali. I wtedy przez to wspomnienie, gdy tamci upychali sakwy, on postanowił zapoznać się bliżej z harpiami. Miał kiedyś psa za przyjaciela i był z nim szczęśliwy, to teraz będzie miał harpie za przyjaciółki, a złoto zostawi chciwcom. Wciąż kruszec dzwonił w świątyni, a worki były tak ciężkie, że Iwan robił postoje, lecz myśl o przyjaźni z harpiami, co złota wcale nie chciały, wlała spokój w półorcze serce.

Wrócili do nabrzeża na wozach z bogactwem. Magikowi oddali co jego, a sami kupili galerę do dalekiej żeglugi. Mając tyle złota jaszczurzych bogów, zapragnęli bowiem zwiedzić inne wyspy, o których nasłuchali się w portach. Znaleźli marynarzy, co skorzy byli do przygód i tak chciwi na pieniądze, że oczy im łzawiły od rozmów o złocie. Lecz Drzazga już przyjaźnił się z harpiami i nie mógł ich porzucić. Rozmówił się po kryjomu, by za statkiem leciały, a na dziobie balkon specjalny im przygotował. Gdy rejs sie rozpoczął, Zawierucha, Ciemnica i Wichrzyca, trzy przyjaciółki półorka, leciały za statkiem lub siadały obok Drzazgi na balkonie i patrzyły z nim w huczący bezkres fal.

Załoga w pierwszym odruchu chciała zestrzelić harpie z kusz, lecz Drzazga przejrzał ich zamiary. Wyjąkał donośny zakaz, by tego nie robili, a potem widział na własne oczy, jak chciwość ich zmusiła, by słuchać go wbrew sobie. Uznali jednak Drzazgę za szalonego i nikt już z nim słowa nie zamieniał. Z biegiem dni coraz częściej zerkali na Iwana, licząc, że to on powie coś Drzazdze. Lecz Iwan, na kapitańskim mostku rozwiesiwszy pryczę i namiot, ucztował lub patrzył w dal, rozmyślając o sprawach, które chmurzyły mu czoło.

Drzazga na dziobie miał stanowisko. Samotnie z balkonu spoglądał jak statek tnie wielkie fale. Jak dniem i nocą wody unoszą skrzypiącą łupinę o żaglach rozpiętych na wietrze. Tańczyły skrzące się fale, a nocą skrzyło się niebo od gwiazd, i to skrzenie dwojakie wybijało rytm pracy załogi. Drzazga do tego rytmu wpisał dodatkową nutę. W dzień oglądał ocean, nocą śnił o przyjaźniach, które zawiąże w nowych krainach, a świtem i zmierzchem mieszał w beczkach obiady dla harpii. Wszyscy się wnet nauczyli, że idzie pora karmienia. Pisk przeraźliwy rozbrzmiewał, gdy harpie kończyły patrol. Załoga dobrze poznała, jaki to moment się zbliża, gdy półork z dziobu chwiejnie schodził i rozglądał się po niebie. Wiedzieli marynarze, że wkrótce dostrzeże nierówny lot na horyzoncie. Że zaraz pokiwa głową nieznacznie, bo ulgę jakąś odczuje. Wreszcie, w poprawionym humorze, dokuśtyka do beczek, odsunie obślizgłe wieko, złapie chwytak i wynurzy porcję śledzi i zestrzelonych ptaków. Kto miał wachtę na dziobie, porzucał ją na godzinę, niechętny na spektakl posiłku.

Półork zwał harpie siostrami, a one odpowiadały mu "nasz bracie". Załoga jawnie zaczęła przeklinać Drzazgę, że sprowadza potwory. Powstała na statku partia półorczo-harpia oraz partia marynarzy. Było ich ze trzydziestu, co patrzyli na Drzazgę nieufnie, a na Iwana z nadzieją, że zabroni lądowań na statku. Zgłaszali mu niezadowolenie, że półork jest szaleńcem. Na dziobie z bestiami rozmawia i zwie się ich bratem. Gdy Iwan słyszał te słowa, popadał w głęboką zadumę. Tak statek płynął tygodniami i działy się te sprawy, aż nagle dostrzeżono dryfujący wrak pełen trupów. Niepokój zastąpił niezadowolenie załogi, lecz nie na długo. Brakowało już prowiantu dla harpii i Drzazga chciał złapać szansę, by zaopatrzyć beczki w żywność dla przyjaciółek. Natchniony pomysłem, pokuśtykał wyjąkać rozkaz marynarzom, że trupy z dryfującego wraku konieczne jest wsadzić do beczek. Było cicho gdy półork palcem wybierał tych, co mieli tego dokonać. "Ty, ty i ty". Aż nagle wybuchł opór. Kapitan zwrócił się do Iwana, by zabronił szaleńczych praktyk. Ciężkie myśli spadły na wielkiego wojownika, lecz nagle w oddali ukazał się ląd. Iwan wskazał nań palcem i rzekł do zgromadzonych: "Robimy wyprawę!". W ten sposób Drzazga został sam, bo inni przystąpili do przygotowań do zejścia na ląd. Gdy łodzie spuszczali, by płynąć na plażę, Drzazga mniejszym korabiem samotnie sprowadzał beczki z jadłem dla harpii. Zajęło mu to dzień cały, lecz siostry były wdzięczne i chwaliły go, że jest dobrym bratem, i pomagały pakować zwłoki, i kradły czasem kęs na spróbowanie. Patrząc na nie, opętane mięsnym amokiem, Drzazga zaczął zastanawiać się, czy przyjaźń coś dla nich znaczy.

Dołączył do marynarzy później. Stali z Iwanem na plaży zakończonej olbrzymią skarpą. Trzeba było się wdrapać, by zobaczyć, co jest na wyspie. Na skarpie, na cyplu skalistym, widzieli wieżę z ciemnego kamienia. Kto wspiął się wyżej, w głębi dostrzegł las. Drzazga chciał dołączyć do ekspedycji, lecz marynarze odsuwali się od niego i szukali osobnych zajęć. Kulawym krokiem poszedł więc sam ścieżką w głąb, wdrapał na skarpę i zauważył statek inny niż ten, którym tu przypłynęli. Wynurzył się spod tafli wody i wpływał on do zatoki rzeką, co przecinała skarpę. Na pokładzie pełzały wielkie ryby o ludzkich kończynach błonami obciągniętych. Wkrótce zasłoniły ich drzewa. Drzazga pokuśtykał do pozostałych, lecz tamci już spostrzegli okręt i czynili plany. Marynarz przekonywał właśnie kamrata, że trzeba się zabezpieczyć. Ryboludzi zabić lub odegnać, lub oddalić się z tego miejsca. Ten zamiar wzbudził sprzeciw w półorku, bo nie miał ufności w osąd marynarzy. Zapragnął sprawdzić, czy ryboludzie są niebezpieczni. Już miał rozkazać, że zajmie się nimi sam, gdy rozległ się pisk nad zebraniem.

"Rybilud porwał Zawieruchę! Porwał rybilud Zawieruchę! Zawieruchę! Zawieruchę!" - wrzeszczały Ciemnica i Wichrzyca. Ich szpetne twarze krzywiły się jak zjawy z koszmaru. Wzlatywały i opadały, rozrzucając pióra wokół: "Zawieruchę rybilud porwał! Rybilud Zawieruchę porwał! Porwał! Porwał!". Marynarze zamilkli w zachwycie, lecz wnet Drzazga wyjąkał rozkazy i znowu ich wściekłość porwała. Gdy półork wybierał palcem ekspedycję ratunkową, wszczęto bunt przeciw temu. "Koniec z tą robotą, koniec z tym szaleństwem, nigdzie nie idę!"- krzyknął ktoś i wybuchła wrzawa. Spłynęły głosy poparcia i tęskne łzy za straconym złotem, które mogli by może zarobić, lecz się go wyrzekali. Stanęło na negocjacjach. Zgodzili się harpię ratować pod warunkiem pozbycia się mięsa z beczek. "Harpie karmi się śledziami i ptactwem", powiedział ze znawstwem kapitan, a marynarze przytaknęli. Drzazga, Ciemnica i Wichrzyca, zapędzeni w róg, przystali na ten warunek. Iwan milczał, obserwując uważnie zdarzenia.

Wkrótce odnaleziono kryjówkę rybich ludzi i udało się odbić Zawieruchę, lecz Drzazdze to było za mało. Zobaczył w rozmowie z tym ludem, że ślinią się bardziej, niż on jąka, a skaczą niezdarniej, niż on kuleje. Do stworów o skrzelach świszczących poczuł wnet większą sympatię, gdy uważnie go wysłuchały. Nikt tego wcześniej nie robił poza ojcem, matką i psem. Tymczasem marynarze zgodzili się z Iwanem, że pora wrócić do wieży. Już wcześniej tam kilku z nich było, a Iwan demona obudził, co mamił wielkim bogactwem, gdyby mu zdjąć czarodziejskie pęta. Gdy Iwan to uczynił, złota nie zobaczył, a tylko moc na wolności, co gardziła jego chciwością i śmiała się z jego głupoty. Lecz już woleli marynarze z Iwanem do demona wrócić i jeszcze raz pęta mu nakładać, niż Drzazgowej przyjaźni być świadkiem z podmorską rasą.

Drzazga od rybludu dowiedział się wiele o demonie. Wysyczały mu o nim rybludzie, że był to magik szalony. Spętany białą magią w wieży, nikogo nie skrzywdził od stuleci. Dawniej zagrażał miastu, co w głębi wyspy wzrastało w pokoju, a zwano je Lub-War-Garem. Dziś znowu elfia królowa, co władzę w tym mieście dzierżyła, zastygła w przerażeniu. Wszyscy na wyspie odczuli, że demona zwolniono z łańcucha. Nawet ryboludzie mlaskali z niesmakiem na myśl o tępocie, co pozwoliła demonowi zaufać. I tak półork, harpie i ryblud podjęli się zadania, by związać go na nowo. Ruszyli do wieży z odsieczą, z powietrza, wody i lądu szturmując ciemne wieżyszcze. Tam bitwa już się toczyła, a Iwan i marynarze radzili sobie nielekko. Przeciwko tak licznym siłom demon wnet skapitulował. Na nowe stulecie łańcuchem został spętany.

Gdy wieść o zwycięstwie rozeszła się po wyspie, elfia królowa wezwała wygranych. Przybył Iwan, przybyli marynarze i Drzazga. Harpii nie wpuszczono, a ryblud odpłynął do swego królestwa w głębinach. Za pokonanie demona Iwana wybrano królem okolic wieży. Ministrowie go otoczyli, wsie powstały i szybko się zaludniły, bo nikt już demona się nie bał. Iwan siedział w sali tronowej na szczycie i pogrążył w większej niż przedtem zadumie. Chciał zrozumieć zdarzenia, lecz ciągle go rozpraszano. Ministrowie chyłkiem przemykali, tłumaczyli projekty i inwestycje. W tym czasie Drzazga przechodził rozterki. Elfia królowa nie dała mu nagrody. Później dostał tytuł łowczego okolic wieży, który przyznał mu Iwan, ale Drzazgi to już nie obchodziło. Przesiadywał na urwisku i oglądał harpie, jak polują na mewy. Czy to te przyjaźnie, o których śnił, że zawiąże w nowych krainach? Marynarze i ministrowie nim gardzili i mieli za szaleńca, a elfia królowa zignorowała za pomoc w przyjaźni z rybludem. W najgorsze dni harpie wracały bez łupu. Zerkały niecierpliwie zimnym wzrokiem, aż poda im obiad. Smutny los go spotykał od czasu gdy zmarli rodzice. Po paru miesiącach melancholii, w tajemnicy przed królem wieży i harpiami, wyruszył do Lub-War-Garu. Został tam podkuchennym w portowej karczmie.

Minął pierwszy rok i drugi. Tyle ludzi wokół, tyle rozmów odbytych i znajomości zawiązanych, co wydawały się mieć głębsze znaczenie, a nigdy go nie zyskały. Im dłużej tam mieszkał, tym bardziej nabierał przekonania, że nikogo nie napotka, kto byłby jak ojciec, matka lub pies. Zrozumiał też wtedy już dobrze, że musi wykręcić się z przyjaźni z harpiami. Poznał za to wróbelka, co lubił siadać na dachu karczmy. Czekał tam na okruchy ze stołów. Niebawem siadał już na ramieniu Drzazgi, a wkrótce byli nierozłączni. Spacerowali razem ćwierkając rozmowy o sprawach zabawnych i lekkich. Ponieważ Drzazga był już dorosłym półorkiem, dzieci się z niego nie śmiały, a rówieśni nie zwracali uwagi, zajęci harmidrem kupieckiego życia.

Miasto było pełne marynarzy i kupców z odległych krain. Krążyły w nim niezwykłe opowieści, lecz jedna przykuła półorka uwagę. Wielu często mówiło, że wyspę wydarto reptilionom wiele stuleci temu. Zaciekawiło to Drzazgę i podniosło na duchu. Skoro nie tylko on na Saari łupił świątynie bogów, ale wszyscy na wszystkich wyspach wydawali się czynić podobnie, to znaczyło, że można tak robić. Że nie nadejdą mściciele bogów i nie ukarzą Drzazgi za poprzednie łupiestwo. Z tą myślą w głowie półork zaczął bardziej nużyć się miastem. Nawet wróbelek Arkady chował się częściej do kieszonki. Po cichu w niej doćwierkiwał, że wolałby fruwać wśród łąk.

Dowiedział się jeszcze Drzazga, że jaszczuroludzcy władcy, podobnie jak na Saari, w górach mieli pałace. Począł wspominać ich skarby, jak rabował je Iwan z magikiem, i zapragnął znowu zarobić na statek. Znalazł kilku lub-war-garianów spragnionych przygód, sławy i monet. Wkrótce ruszyli do królestwa nad skarpą, by zaproponować jej władcy nowe świętokradztwo. Król Iwan w tym czasie zamienił łoże w swój tron i z niego kiwał głową na zgodę, gdy ministrowie chodzili po pozwolenia w tworzeniu nowych dekretów.

Ucieszył go widok Drzazgi i szybko znowu ruszyli w góry. Każdego dnia jeden i drugi marzyli o krypcie króla reptilionów. Gdy zaszli już daleko w góry i poczęli szukać celu, zaatakowały ich górskie trolle. Maczuga potwora trafiła Drzazgę i zapadł on w sen na wiele dni. Podróżował w nim po krainie sennej i ciemnej, strasznej i mglistej. Spotkał w niej kościotrupa, co siedział przy stoliku i zaprosił go do rozmowy. Drzazga podszedł, a szkielet przedstawił się jako władca trupów i umierania. Na imię miał Morglith. "Pora już iść, mały Drzazgo i wszystkie nadzieje porzucić, bo niewiele Ci z życia zostało", powiedział. Drzazga począł tłumaczyć, że to za wcześnie, że jest młody i idzie na wyprawę po złoto. Że wolałby jednak wrócić do żywych. Morglith zaklekotał spróchniałymi zębami i odparł, że kogoś trzeba wziąć na drugą stronę. Jeżeli Drzazdze takie pilne sprawy zostały na świecie, to wysłać ma kogoś w zamian. "Kie-kie-kie-kiedy?" - zapytał półork. "Przy następnym wschodzie słońca" odklekotał Morglith.

Drzazga zbudził się nagle ozdrowiały. Tak jakby Morglith przywrócił mu siłę. Lecz propozycja umarlaka wydała się Drzazdze zbyt niesprawiedliwa. Przed świtem następnego dnia usiadł na skarpie, gdy wszyscy jeszcze spali. Pożegnał się z Arkadym i ćwierknął mu, by leciał w stronę lasów i niczym się nie przejmował. Arkady jednak usiadł obok Drzazgi i tak obaj czekali na świt. Chmury nabierały różowego odcienia, z ciemności wyłaniały się szczegóły. Byli wśród skarp i skał, przepaści i wąskiego szlaku. Patrzył Drzazga dalej, bo mu się to wszystko nagle wydało niezwykle wspaniałe. W niebiosach zakwitał róż i pomarańcz, a gdzieś tam pośród kłębowiska chmur zobaczył trzy czarne punkty, co wznosiły się nierównym lotem. Zawierucha, Ciemnica i Wichrzyca wpadły na jego trop. Ale nie zaniepokoiło to półorka. "Nie takie straszne to umieranie", pomyślał Drzazga i spojrzał znowu w stronę słońca, które posłało w tej chwili pierwszy promień na przestrzał przez szczyty.

Po przebudzeniu król Iwan odnalazł zmarłego półorka. Śmierć Drzazgi go nie zdziwiła, bo widział ranę od maczugi trolla. Zasmuciło go jednak, że trzeba odwołać wyprawę. Jedynie Drzazga wiedział, gdzie jest krypta reptiliońskiego króla. Dostrzegł też Iwan harpie, co kołowały nad zwłokami. W melancholijnym porywie zostawił im ciało Drzazgi. "Mają prawo go zjeść, bo bliskie łączyły ich więzy", przemknęła mu strzała myśli przez głowę. Tego samego dnia zawrócił do swego królestwa. W zadumę popadł i marszczył czoło. Aż wreszcie, po całym roku rozmyślań, zerwał się z tronu i krzyknął "wiem!". I wkrótce ruszył szukać czaru na reinkarnację Drzazgi w kimś innym, skoro zjedzony został przez harpie i nie mógł się w sobie odrodzić. Ale ta wyprawa króla Iwana to już zupełnie inna bajka.


powrót


Następna aktualizacja: letnie przesilenie